piątek, 2 listopada 2012

Przepraszam

   Po pierwsze przepraszam, że milczę, że zmieniłam delikatnie adres bloga i nie dałam nikomu znać. Nie zginęłam, za silna jestem żeby zginąć. Zresztą to tylko blog, mój świat za którym tęsknię tylko ja.
   W Lublinie jest mi dobrze. Wiadomo, przeżywam wzloty i upadki ale nie jest tak źle żeby można się załamywać. Mieszkamy sobie we 3-kę, jak to studenci głodujemy czasem- nie no, żartuje. Bywa śmiesznie. To dopiero miesiąc a dla mnie to już rok. Jest dobrze, nie narzekam. Choć teraz, gdy siedzę sobie w domu jest mi najlepiej. Co z tego, że wydaje mi się jakby była 20:00(a jest 15:00) a mój humor i samoocena oscylują wokół wartości -30. Nie mam już żadnych pasji, nic mnie nie interesuje. Czuje się pusto, po prostu wydrążona i pusta w środku. Mogę coś z tym zrobić?

środa, 26 września 2012

...

W piątek wynoszę się do Lublina. Nie chcę. Nie chcę. Nie chcę!
Wiem, histeryzuję ale nie mam wsparcia. Rodzice tylko wydzierają swoje twarze: Nic nie myślisz! Tylko my musimy wszystko robić! Masz to gdzieś może, tak?!. Może nie byłoby problemu jeżeli mielibyśmy już umeblowane i odpicowane mieszkanie. Ale nie, zachciało nam się pustego na dodatek 123456789 km od uczelni. Doprowadza mnie to już wszystko do szału. Myślę niemal o wszystkim. Nie mam wsparcia. K. wcale się nie stara- ani mnie nie wspiera ani nie myśli chyba o tym. No tak, ja dziś siedziałam i myłam jakieś głupie szafki, lustra i inne pierdoły a on wyszedł pożegnać się ze swoimi znajomymi. Nie mam mu tego za złe(sama bym tak chętnie zrobiła) ale nie mam po prostu na to czasu i zdaje się, że wszyscy mają to gdzieś. Trudno, nie takie sytuacje były i  będą. Tylko ciężko mi.
Uczelnia też nie ułatwia mi sprawy bo zamiast wcześniej podać plany zajęć, przeprowadzić zapisy na w-f to wymyślili to już w październiku a ja od piątku jestem odcięta. Komputer owszem będę mieć ale przecież na początku miesiąca nie założę w mieszkaniu internetu.
Dam radę, prawda? Mimo że tak bardzo się boję to dam radę.
Trzymajcie za mnie kciuki. Dam znać najszybciej tylko będę mogła co u mnie.
Pozdrawiam

sobota, 8 września 2012

I znowu nie wiem nic

   Znowu troszkę mnie nie było- to tylko problemy związane ze sprzętem ale wszystko już jest dobrze a nawet lepiej. Lato niestety dobiegło końca a ja zaczęłam sezon na herbatę gdyż ciągle tylko szczekam zębami z zimna. Za szybko zaskoczyła mnie ta pogoda, w końcu został  jeszcze miesiąc wakacji. Które mnie nudzą. Nudzą. Nudzą. Ale zaczęłam być bardziej produktywna- sprzątam systematycznie co rano przy okazji zastanawiając się czy to nie jest już przypadkiem obsesja. Łapę się też na tym, że chcę prawie każdą chwilę spędzać w domu- chyba podświadomie przeczuwam, że już niedługo będę tu przebywać sporadycznie. Dziewczyny się chyba przez to ode mnie odsuwają, tak czuję. Nie jest to sprzyjająca sytuacja, ale czasem naprawdę nie mogę.
   Wszystkiego mi ostatnio brakuje począwszy od humoru do kasy. Całe oszczędności przehulałam w 2 dni na kolejne firmowe tenisówki które pewnie zniszczę równie szybko jak jakieś z popularnej sieciówki, na jeansy w których mój tyłek wygląda na rozmiar 42 (a co ciekawe kupiłam 36 i jestem pod wrażeniem, że się zmieściłam) oraz na nowy płaszczyk który pewnie założę dopiero w listopadzie. Zawsze wydaję kasę na ciuchy z których po tygodniu jestem ultra niezadowolona. Choć tutaj to może być akurat problem mojej figury i ogólnego wyglądu. Nabrałam do siebie takiego obrzydzenia jakiego jeszcze nigdy nie zaznałam. Nie chcę patrzeć w lustra,w każdym jestem brzydka, gruba, zupełnie daleka od jakiegokolwiek opisu ideału. K. też nie mi pomaga, rozmawiając (on zaś twierdzi, że tylko żartuje) o milion razy ładniejszych dziewczynach. Dobrze, niech sobie żartuje ale tu też powinien być jakiś umiar, bo w końcu to zaczyna boleć i zaczynają się też problemy psychiczne związane z zazdrością i brakiem zaufania do własnego chłopaka. Zresztą on nawet nie zdaje sobie sprawy, że przez takie zachowanie wciąż nie pozwala mi zaufać sobie jak dawniej, zanim...


niedziela, 26 sierpnia 2012

Nie wiem

Czuje się totalnie bezsilna. Wszystko wymyka mi się z rąk, wszystko się sypie, nic nie wychodzi. Zawsze byłam dzieckiem szczęścia a teraz czuję, że tego szczęścia nie mam. Jakby wyparowało i odleciało gdzieś albo do kogoś. Każdy dzień jest taki sam, każdego ktoś na mnie krzyczy lub ma pretensje. Ale ja przecież nic takiego nie robię do cholery!
Muszę zacząć poświęcać więcej uwagi K. Udowodnił już zresztą to, że ma mnie dość. Nie wiem kiedy znów w stu procentach mu zaufam. Jak ON mógł mi to właściwie zrobić, no jak?!
                                       


Nieważne zresztą. Trzeba się bardziej zacząć interesować jego pasjami i tym co on robi. Nie będę go szpiegować- to bardziej bolało od całej prawdy. Ciekawe też czy wytrzymamy ze sobą na studiach. Dobra próba żeby się przekonać czy rzeczywiście do siebie pasujemy.
Już niedługo trzeba się będzie przeprowadzić, a tego boję się chyba najbardziej. Ja, z dala od rodziców- dziwnie. Szukam kolorów do mieszkania bo narazie to jeden wielki opłakany burdel.

niedziela, 8 lipca 2012

Pozdrawiam, I.

Trochę się ociągałam, przepraszam ale taki już ze mnie leniwiec, albo jak mówi moja mama "leń patentowany"  ?
Więc, maturę zdałam :D Nie na jakiś super-hiper-ultra-mega procent ale nie mogę narzekać, bo w sumie takich wyników się spodziewałam. Polski, troszkę powyżej moich oczekiwań bo na 71%, angielski podstawowy na 96%, za rozszerzony mi wstyd więc powiem tylko, że więcej niż połowa. Matematyka, co było dla mnie ogromnym zaskoczeniem- 90%!!! Ale jak? Cały czas nie wiem jak ja to zrobiłam. No i geografia rozszerzona na 72% i WOS podstawa 61%- nie uczyłam się cały rok więc i to w sumie jest zaskoczeniem. Chyba może być, prawda? A wam, Maturzyści 2012 jak poszło? Jesteście zadowoleni? Moim znajomym ogólnie matura nie poszła tak jakby sobie tego życzyli, no ale w tym roku nic już się na to nie poradzi, życie. Obecnie czekam na wynik rekrutacji, mam nadzieję, że pomyślnej. W końcu nie próbowałam nawet dostać się do tak upragnionej przez całe życie Warszawy, chyba ze względu na K. ale nie wiem sama czy żałuję. Z jednej strony wolałabym żyć w większym mieście, czuć ten bieg ale z drugiej strony ostatnio chodzę taka zmęczona, że cieszę się, że składałam tylko do Lublina bo mam wrażenie, że będzie można tam odpocząć i poczuć studenckie życie. Tak więc Lublin. Odległościowo nie ma to dla mnie znaczenia bo dokładnie tyle samo kilometrów jest ode mnie za równo do Warszawy jak i Lublina jak i Krakowa. W Lublinie bywałam często jak byłam dzieciakiem bo moja siostra studiowała tam prawo, ale naprawdę niewiele pamiętam i niewiele wiem na temat tego miasta. Mam takie nieodparte wrażenie, że zacznę tak jakby od początku. No prawda,  trochę dziwnie zaczynać od początku jeżeli wybieram sie tam z chłopakiem i prawdopodobnie z przyjaciółką, no ale będzie masa ludzi, miejsc i będzie dobrze:D A do 11-go siedzę jak na szpilkach bo nie jestem pewna czy się dostanę tam gdzie chcę, na to co chcę...ale trzymajcie kciuki dobrze? 
Ostatni post był bardzo ograniczony i chciałabym, żeby w tym znalazło się więcej wątków których ostatnio nie poruszyłam a chciałam. Byłam z K. w górach. Kondycja i "leń" raczej nas pokonał ale jestem w miarę zadowolona. Po prawdzie, nic nie było tak jak miało być, wszystko się sypało, ostatni wieczór spędziłam płacząc jak głupia na ławce, na Krupówkach. K. w ogóle nie wrócił zadowolony, ale ograniczył się jedynie do "nie było tak jak sobie wyobrażałem"... Ale co on sobie wyobrażał to już mi nie powiedział. Zresztą dziwny mieliśmy wtedy czas, warczeliśmy na siebie i z ulgą wróciliśmy do domu.












W góry wrócę dopiero na początku sierpnia, ale już z tatą więc będę bardziej zadowolona ze zdobyczy "szczytowych" gdyż, K. był właściwie pierwszy raz w Tatrach i wolałam iść z nim na podstawowe góry, miejsca. Ha! Klasyczne. Czyli Giewont i M-Oko...chciałam bardzo na 5-tkę ale ta głupia kondycja. Wezmę się ogarnę i znów zacznę biegać. Ale to dopiero we wtorek...
We wtorek dlatego, że dziś o 17 jadę do Krakowa z dziewczynami. O. musi złożyć papiery na uczelnię i jedziemy na jedną nockę do Krk, także już dziś I. osiągalna na krakowskim Rynku. 
Muszę zacząć się powoli pakować...bo mimo, że jadę na jedną noc to trochę rzeczy biorę. A nikt tego nie wie po co. 
Pozdrowiam:*

czwartek, 28 czerwca 2012

Ja-pesymistka

Przepraszam za dłuższą przerwę ale potrzebowałam czasu żeby się troszeczkę ogarnąć. Tak właściwie miałam napisać dopiero jutro ale już dłużej nie mogłam się powstrzymywać :D. Jutro wielki dzień- wyniki matur. Szczerze, to przez cały miesiąc miałam to zupełnie gdzieś i nic mnie to nie interesowało, zapomniałam o tym aż do dziś. Niestety to nie moja wina, że na facebooku ktoś urządził sobie wielkie odliczanie do północy, przyjaciele robią w majtki w oczekiwaniu na wyniki a nawet mój K. wstawił sobie stronę z wynikami w ulubione. A ja zaczęłam się przejmować, że poszło wszystko nie tak, że nic mi się nie uda, że nigdzie się nie dostanę i jeszcze rok będę musiała siedzieć w tym brudnym mieście podczas gdy wszyscy moi przyjaciele rozjadą się w różne strony. Ale ja nie będę kolejną osobą sprawdzającą wynik tuż po północy. O 11 pójdę do szkoły i dopiero tam poznam wyniki. A przed snem wyniosę laptopa pod łóżko rodziców żeby mnie nie korciło. Czemu tak? Nie wiem. Pewnie dlatego, że wszyscy sprawdzają wynik o 00:00:01 a ja zawsze muszę być inna.
Możecie trzymać za mnie kciuki Kochani? Byłabym wdzięczna, choć tak wiem, nic już nie zmienię ale przyda mi się wsparcie gdy okaże się, że polskiego nie zdałam(pewnie dlatego, że nie zrozumiałam dobrze tematu), matematyka będzie poniżej moich oczekiwań(a oczekuję ok. 70%), angielski podstawowy na poziomie przedszkolaka a rozszerzony to już w nic nie wierzę bo wiem jak mi poszło. Poza tym WOS niezdany(no bo jak ktoś się nie uczył cały rok i nagle poszedł na egzamin to czego powinien się spodziewać?) i geografia poniżej czegokolwiek.
Napiszę jutro, cześć

wtorek, 5 czerwca 2012

Wszystko sprowadza się do pogody.

 Najlepsze wakacje mojego życia spędzam we wnętrzu własnego pokoju. Nie na dworzu. Nie ze znajomymi. Nie nad morzem, ani nie w górach. W pokoju. Nie mówię, że jest nie miło, wręcz przeciwnie. Też nie jest tak, że nie mam kontaktu z ludźmi bo codziennie się z kimś widzę, ale to nie są spotkania takiego typu jakich oczekiwałabym od wakacji. Przyznam szczerze, że wszystko psuje ta głupkowata pogoda. No, coś mnie bierze jak patrze co się dzieje za oknem od kilku dni, ale już prawdziwą chorobę sprowadzają na mnie prognozy pogody. To jest czerwiec cholera, nie wrzesień!!!


To oczywiście jest prognoza dla mojego miasta więc nie radzę się sugerować, chociaż w sumie? W końcu mieszkam "niemalże" w centrum kraju a jak wiadomo w środku ... no właśnie. Więc proszę się nie sugerować.

Więc moje wakacje w pokoju mijają całkiem nieźle. Od wczoraj staram się naprawdę motywować do życia. Wstawanie o 12 było męczące więc przestawiłam się(przestawiam się) na 7:30, o 8 wychodzę biegać- choć i to idzie mi żałośnie, ale to 2 dzień wiec nie spodziewajmy się cudów. Tak serio to muszę zadzwonić do starego przyjaciela M. bo chyba tylko on się nadaje na kompana to biegów, ale zrobię to po powrocie z Zakopanego. Ciekawe czy w ogóle zechce biegać rano? W sumie mogłabym się poświęcić i biegać też wieczorem, 2 razy dziennie tylko problem jest to, że mnie cholernie często nie ma wieczorami. Może jakoś uda się to rozwiązać. Jak już wrócę z żałosnych biegów, pełna pogardy dla samo-motywacji i braku sił to od razu jem. Mleko i płatki fitness, muszę się przekonać do otrębów owsianych, ale sama nie wiem. Chyba zaczęłam to jeść tylko ze względu na zawartość błonnika i domniemanych cudów. Później się myję i się lenię, nie mogę się zmotywować do ćwiczeń, potrzebuje chyba lepszej pogody, żeby się zmotywować bo chyba jednak depresja mnie dopada. Przeklinam też na rumianek który stosuje od 2-ch tygodni a i tak guzik mi rozjaśniło te głupie kłaki. Zaczęłam w ogóle do nich mówić błagając by szybciej rosły. Wczoraj również przemawiałam do odkurzacza, którym obiłam się o kilka ścian, kanciaste ze mnie dziecko. Mówiłam też do pająka, że jest... że się go boję, tak to ujmijmy, po czym wciągnęłam go odkurzaczem niczym w starym filmie o pogromcach duchów. A do rodziców zawsze mówię jak do ściany ale chyba taki urok rodziców którzy nawiasem mówiąc kupili mi wczoraj długo proszone nowe rolki. Tak je chciałam, tak się napalałam, a jak już mam to leżą na dole w pokoju sportowym i czekają. Na pogodę oczywiście.


Poza tym wpadłam w manię czytania. Przez cały rok nie miałam w ogóle czasu na żadną książkę, więc teraz czytam 3 naraz. Po raz kolejny wróciłam do "Pottera"- bardzo go kocham. Jest jeszcze "Zośka i Parasol" czyli historia dwóch batalionów napisana przez Aleksandra Kamińskiego, autora również ukochanych "Kamieni na szaniec". Ale jednak wstrzymałam się troszkę z tą lekturą na rzecz kolejnej której chciałabym poświęcić troszkę więcej czasu.

Jest to mianowicie książka która mnie jakoś specjalnie nie pociąga, ani nie rajcuje, no ale jest coś w niej takiego, że chcę ją przeczytać. "Jeden dzień" to już chyba dramat, błyskotliwy. Wcześniej obejrzałam w postaci filmu (z cudowną jak zwykle Anne Hathaway). Spodobał mi się ale mnie nie porwał, podobnie jak to robi książka.
 Muszę też przyznać, że adaptacja jest bardzo wierna oryginałowi. Więc o tyle, że mnie film się spodobał to K. totalnie się zakochał, właśnie do tego stanu, że MUSIAŁ kupić książkę. Film zrobił na nim wrażenie, książka doprowadziła go do łez. Mój chłopak jest wrażliwy, czasem jest mi tak głupio, że on wzrusza się milion razy szybciej niż ja, przecież to właśnie JA powinnam być tą bardziej delikatną. Psikus przeznaczenia. Ale wracając książka jest dobra. Polecam, mimo że jest o miłości, a ja raczej nie gustuję w takiej tematyce, ale jest naprawdę dobra. Polecam też film, może też trochę ze względu na Anne którą ubóstwiam.

   
 











Czytasz coś obecnie? Bo mi powoli kończą się lektury więc szukam jakiś ciekawych pozycji. Dziś z pewnością skończę "Jeden dzień", jutro "Zośkę...", "Pottera" w przeciągu tygodnia. Także trzeba już myśleć jaką książkę połknąć. Choć, być może poprawi się pogoda i nie będzie tyle czasu na czytanie.

W poniedziałek miałam się wybrać z K. do Zakopanego, ale chyba trzeba będzie to przełożyć(znów!). Zapowiadają burze...

wtorek, 29 maja 2012

Trololololo

Witam, witam. Jak tam samopoczucie? Ja wreszcie (lub nareszcie) doszłam do siebie po maturach no ale, że już nie szaleje to bym nie powiedziała. Tak po prawdzie to nawet nie zaczęłam szaleć bo o kilku dni mam problemy natury "przyjaciółkowej" i staram się być najwspanialszą pomocą na świecie. Nie jestem pewna czy mi to wychodzi, mój chłopak jak się okazuje stał się pomocnym ramieniem dla moich małych dziewczynek za co mu dziękuję, kochany chłopak. W jednej sprawie tkwię między młotem a kowadłem, ale jako mediator chyba daję sobie radę, bo moje działania odnoszą jakieś skutki. Dobrze czasem się na coś przydać.

Od poniedziałku miałam o siebie dbać, miało być tak super. Pobudka o 7:30, bieganie, prysznic, wybielanie zębów(znów), rozjaśnianie włosów, ćwiczenia. No więc dobrze, niedziela wieczorem ustawiam budzik, idę spać...
time...
time...
time...
DRRRRRRRRRRRRRRRRRRYŃ!!!
Turn off
Kap
Kap
Kap
-Ajjj deszcz, śpię dalej.
I tak minął poniedziałek. Jedyne co rzeczywiście robię to rozjaśnianie włosów. Mam super-hiper-mega naturalny blond ale przez zimę troszkę zszarzał i postanowiłam pomóc troszkę słoneczku i robię płukanki rumiankowo-cytrynowe- od 4 dni, więc jeszcze nie spodziewam się efektów. Jakoś zamarzyła mi się jajecznica na głowie, więc spełniam życzenie. Oczywiście mogłabym użyć farby, ale jestem przeciwniczką, przynajmniej na mojej głowie. Mam naprawdę fajny kolor, więc po co niszczyć, a dodatkowo mam może 3 włosy na głowie więc tylko naturalne sposoby wchodzą w grę.
Dziś wtorek- też nie biegałam bo spała u mnie A., jutro też tego nie uczynię bo jadę na noc pod miasto ze znajomymi. Nie wiem kiedy wreszcie mi się uda, a kondycję należy poprawić bo 11.06 wybieram się z K. w Tatry i co? Taki cienki Bolek będzie ze mnie? O na pewno nie!!!

 W ciągu tego tygodnia może 2 razy spałam w domu, ciągle jestem "gdzieś". To też jeden z nielicznych dni które spędzę na terenie mej posesji. Ostatnio byłam na cały dzień w K. z K. na zakupach. Kupiłam parę rzeczy z których jeżeli będę tak dalej rosnąć(w szerz oczywiście) wyrosnę do końca przyszłego tygodnia. Powoli rośnie mi mięsień piwny, od wódki mi się miesza we łbie, ale jest jedna zaleta. Otóż, po piwie mam wspaniałe cycki. Hahahha, serio. Radzę spróbować dziewczęta.

Jakieś zboże
Rok temu na plenerze fotograficznym w Bieszczadach.
Nawiasem- na początku czerwca mam wernisaż poplenerowy
ale pokpiłam sprawę
(bo mi się nie podoba)
i termin wysyłania zdjęć był do dziś a ja wysłałam wczoraj o 23:37:D
Nie obrobione, ani nic
Więc nikt nie pozna się na mojej sztuce:( 

niedziela, 13 maja 2012

Dziękuję, dobrze.

Mówiąc (tudzież pisząc) bez owijania w bawełnę, matury nie idą tak jak powinny. Polski i matma akurat poszły lepiej niż można się było spodziewać, WOS również dobrze, no bo bez rewelacji ale nie uczyłam się go wcale przez cały rok i poszłam na niego "na jana" i jakoś to było. Angielski rozszerzony to póki co największa porażka mojego życia. 5 lat szykujesz się do tego wydarzenia, ćwiczysz wszystko milion razy, stajesz się wreszcie mistrzem swojej kategorii, wiesz wszystko aż tu przyjdzie taki 10 maj i wszystko to na nic. Załamka, naprawdę. Przede mną już tylko rozszerzona geografia, w czwartek. Będziecie trzymać kciuki? Cholernie ważny przedmiot dla mnie. Jak mi nie pójdzie to...ajj nie chcę myśleć nawet co będzie. Trzeba się zresztą uczyć a nie opisywać swoje życie na blogu.

Dziwna jestem ostatnio. Uwolniłam się od napierającej przeszłości a może trochę mi jej brakuje? Może po prostu nie mam zmartwień i od razu jest mi z tym źle. Bo przecież my w Polsce tak mamy. Gdy jest za dobrze musimy narzekać na to, że coś jest w porządku. Nie może tak przecież być, musimy wszystko nawet dobrobyt na kogoś zwalić i nakrzyczeć, zrobić z siebie ofiary obojętnie co się dzieje. Jest tak przecież.

Mam ambitne plany na te 4-miesięczne wakacje i mam nadzieję, że wszystko pójdzie po mojej myśli. Począwszy od 22-go nie chodzę trzeźwa, nie ma opcji bez kitu. Może świadczy to teraz o mnie nie zbyt ładnie, ale taka jest prawda. Trzeba się będzie odstresować po miesiącu ciężkiej pracy, 3 latach liceum, 12 latach edukacji obowiązkowej. Już czuję się beztrosko jak myślę o tych dniach które będzie można spędzić jak się tylko chce, gdzie się chce, z kim się chce. Lato<3. 5-go ruszam na pięć dni w Tatry. Już się nie mogę doczekać, chce już tam być, zmęczyć się, czuć to...to co kocham.

wypad na Rysy
sierpień 2011

Jak już powrócę 10-go to przez tydzień coś się porobi i 18-go wracam w góry z K. jeżeli tylko warunki pogodowe na to pozwolą. Wreszcie będziemy gdzieś tylko sami. Tak bardzo chce mu pokazać to co najbardziej kocham. Chcę się z nim podzielić tymi wszystkim widokami, powietrzem, mchami, porostami, graniami, skałami, potokami, smrekami, stawami, żlebami, łańcuchami, przepaściami, szlakami...nawet szaszłykiem z baraniny na Gubałówce czy czymkolwiek w Europejskiej. Ja i romantyzm...nie skomentuje:P. 
A później wyniki matur, wyścigi o miejsce na uczelni, i kolejne dni. 
Ahh i zaczynam się na serio odchudzać. 58kg kochanego ciała którego ja nie kocham mnie przytłacza. Próbuje sobie załatwić pilates, będzie dobrze, prawda?

poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Krótko aczkolwiek kocham świat

Kocham ten stan kiedy wiem, że za 4 dni mam maturę a zajmuję się wszystkim innym tylko nie nauką. Dziś na przykład byłam na zakupach, oglądałam maraton z "How I met your mother", napisałam milion smsów, a wieczorem umówiłam się z dziewczynami na piwo. Nooo dobra, w między czasie przeczytałam streszczenie "Chłopów" ale co to jest przed maturą, marne streszczenie jednej lektury? Jeszcze się nie boję ale pewnie około czwartku zacznę trząść majtkami. Ciekawe czy inni maturzyści podchodzą na takim luzie do egzaminu jak ja. Nie twierdzę, że się nie boję, ale po prostu jeszcze sobie tego nie uświadomiłam, że to wszystko minęło tak szybko.
Notabene, czytałam, że seks pomaga osiągać wyższy stopień koncentracji. Bardzo ciekawe.

Cudowna pogoda, prawda? Zazdroszczę wszystkim znajdującym się na Podhalu- nienawidzę was, farciarze! A wy, macie jakieś plany na tegoroczną majówkę? Ja gdybym tylko mogła to ruszyłabym w jakiś plener, na rower, pewnie nad syfowaty zalew miejski i cieszyła się ciepłem, choć jak już kiedyś podkreślałam jestem typem który słońca nienawidzi. I wzięłabym aparat. Wena, wena, wena.

sobota, 21 kwietnia 2012

Dzień jak każdy inny

(nie mogę dziś wyjść z domu bo rodzice robią imprezę z okazji moich urodzin i imienin ojca które będą za kilka dni i jestem potrzebna do pomocy)

W tym roku postanowiłam zrobić eksperyment i sprawdzić ile osób tak naprawdę o mnie pamięta. Wyłączyłam na Facebooku opcje wyświetlania daty urodzin, i cieszę się póki co 99,7% zapomnieniem. Własnych chłopak wybrał opcję złożenia mi życzeń przez sms'a, rodzice zupełnie zapomnieli zaganiani swoimi sprawami, przyjaciółki pewnie pijane na pielgrzymce w Częstochowie zapomniały, jedynie siostra wpadła na chwilę z wizytą złożyć mi życzenia. No i jeszcze człowiek który mnie nienawidzi wstawił sobie na tablicę piosenkę o melodyjnym refrenie "wypierdalaj stąd" z dopiskiem "Chuj Ci w dupę". Uroczo, ale zupełnie o to nie dbam. Szkoda tylko, że co roku jest tak samo, każdy ma mnie totalnie w tyłku. Bo wbrew pozorom jak ktoś mnie potrzebuje to biegnę tak szybko jak mogę żeby być, tylko być ale jeśli to ja potrzebuję nawet głupiego "Cześć, co u Ciebie?" czy "wszystkiego najlepszego" w urodziny to nikogo nie ma. Spustoszyłam otoczenie już do tego stopnia, że nawet najbliżsi mają prawo zapomnieć, a ja muszę się nauczyć, że mając 19 lat nie mogę się już więcej zachowywać jak rozkapryszona 4-latka.

Czekam już na 22 maja, gdy zacznę wakacje, chcę je przeżyć "epicko". Po prostu robić to co mi się podoba nie dbając o nic. A później się gdzieś przenieść i zacząć od nowa. Fresh Start. Już chyba nie będę chciała być w centrum. Mam K., nie chcę już ryzykować, że i on się odwróci chociaż i tak widzę, że wciąż czuje się w tym nie najlepiej. Wczoraj był bal w szkole, bawiłam się beznadziejnie. Może tak miało być, pewnie tak. Kilka osób bardzo chciało się jeszcze głębiej wkopać w moje życie, i chyba po chwili pozostał żal.

-Ale ona Cię zdradziła...
-Ale ja to wszystko wiem.
-Wiesz?
-Tak, wszystko.
-Ojej, ja nie wiedziałam, my nie wiedzieliśmy. Myśleliśmy, że żyjesz w niewiedzy...

Może to i lepiej, że tak wyszło, że niektórzy zostali uświadomieni. Nie zmienia to faktu, że znów poczułam się jak ta ostatnia dziwka i musiałam wylądować zapłakana w łazience. Gadałam z jakimś gościem. Powiedziałam, że zdradziłam, że zostało mi wybaczone a on tylko bez słowa podał mi rękę i pogratulował, że odważyłam się przyznać swojemu chłopakowi.  Jestem strasznym bejem, żalę się po odrobinie wódki. 

Jest mi źle, zawsze 21 kwietnia jest mi źle. 


Życzę sobie aby było lepiej. 
Żeby zaszły we mnie jakieś zmiany
Żebym odróżniała dobro od zła
Mniej krytycyzmu
Więcej optymizmu
Szczęścia
Zdrowia też
Jestem materialistką, więc więcej pieniędzy
Schudnięcia
Matury
Studiów
dużo wartej przyszłości.

sobota, 14 kwietnia 2012

Rutyna

Zwykłam czasem mówić, że jestem taka "z dupy". Cały dzień nic nie robię, z nikim się nie widzę a i tak czuję się jak piąte koło u wozu. Jeju, nawet po wodę do picia mi się nie chce iść bo przecież to jest wysiłek-wstać, otworzyć jedne drzwi, drugie drzwi i wejść po 3 schodkach. Zupełnie beznadziejnie. Był u mnie K. było tak raczej dziwnie. Mam napady zazdrości choć wiem, że on nie widzi świata poza mną. Ale trudno się dziwić kiedy związałam się z chłopakiem który przez przeszło rok próbował stać się kimś więcej dla mojej najlepszej przyjaciółki. Ba, ona mu otwarcie mówiła, że nic z tego nie będzie a on i tak nie przestawał. Po prostu czuję niepokój bo spotykamy się często razem (ja+K. i A.+A(para)) i po chwili zastanowienia to przecież jest tak, że on jej nawet przez cały rok tak naprawdę W OGÓLE nie znał a i tak próbował a jak ją teraz bliżej poznaje to może mu się wydawać, że ona jest naprawdę wspaniała, ja odejdę na ostatni plan i tak się skończy moja bajka. Straszna histeryczka i panikara się ze mnie ostatnio zrobiła ale mi naprawdę tak straszliwie zależy. Tak, tak ufam im obojgu ale mi też ktoś kiedyś zaufał a ja zrobiłam co zrobiłam. Noo "z dupy" to wszystko.

Odliczam dni do końca roku szkolnego. Samych dni nauki mi zostało 8, i niesamowicie się cieszę z tego powodu, nie mogę się doczekać. Mam dość tych ludzi który ze wszystkiego robią cyrk. Dziękuję, wolę poszukać czegoś dla mnie. Idą studia  a ja tak naprawdę, choć to głupie wcale nie wiem co chcę i gdzie studiować. Zawsze celem było prawo, okazało się, że na własne życzenie zrezygnowałam z tego marzenia I TEGO SOBIE NIGDY NIE WYBACZĘ! Tymczasem mniej więcej wiem, że chcę studiować na UMCS-ie w Lublinie albo na AGH w Krakowie. Na Lublin napalamy się trochę z K. bo wcale nie jest jakoś tak straaaaaaaasznie daleko od nas, a zarazem właściwie nikt ze znajomych się tam nie wybiera więc bylibyśmy sami, nowy start. Kraków rozważam tylko z dwóch powodów:
1)Bliskość gór
2)A. i O. się tam wybierają.
Ten drugi czynnik można by przecież przedstawić jako wadę no bo boję się, że K. i A. mogli by serio coś...STOP koniec tych głupot!
A tak zupełnie serio to naprawdę nie lubię Krakowa. Jestem fanką Warszawy, zawsze byłam, tam się czuję jak w domu...Kraków jest dla mnie...taki dość prowincjonalny. Jeżeli ranię kogoś uczucia to przepraszam. Nie chodzi mi o ludzi, mieszkańców tylko o to, że niezbyt dobrze czuję się w Krakowie. Stolica Małopolski wywarła na mnie wrażenie gdy byłam 5-letnią I., i gdy Krk kojarzył mi się wyłącznie z Kościołem Mariackim. Ale i tak zdecydowany plus za to, że widać moje Taterki. Zobaczymy co przyszłość przyniesie, bo być może pokocham to miasto szczerym serduszkiem. 

trochę niewyraźnego K. 

Jeszcze w marcu, wiało strasznie.
Pamiętasz?
Bo ja pamiętam każdy szczegół tego wieczoru.
I to 10 metrów w dół. 
Jak przepaść, a to przecież tylko skocznia pływacka.



piątek, 6 kwietnia 2012

Dużo dużo nic, i bardzo bez sensu

Bywają kreatywni ludzie. Tacy którym szczerze zazdroszczę, bo posiadają cechy które ja chciałabym posiadać. Niektórzy są ładni, zgrabni, ich śmiech brzmi wspaniale inni prowadzą życie które ja też chciałabym prowadzić. Na niektóre rzeczy nie mam przecież wpływu, bo przecież barwa mojego głosu nie ulegnie zmianie, a i przecież nagle włosy nie urosną mi do pasa. Ale przecież nie zmienię stylu życia bo przecież ja w takim trybie to byłaby porażka. Nie potrafię spełniać marzeń, czy to źle? Czasem trzeba by odsunąć rozum i rozkładanie wszystkiego na czynniki pierwsze na dalszy plan. Ponieść się emocjom i się zbuntować. Nastoletni bunt w wieku 19 lat, to by było coś. Ale ja tego nie zrobię, dalej będę narzekać jaka to nie jestem. Chociaż w sumie...lubię być w centrum, zawsze chciałam być pępkiem świata- więc teraz jestem. Może trochę szkoda, że w tym negatywnym ale przecież jestem, zawsze chciałam. Albo inaczej, w negatywnym jestem dla ludzi którzy przecież nic nie znaczą, a znaczyli dużo, teraz to już nieważne. Ale jakoś nie potrafię odejść, myślę o tym jak mogłam przyjaźń tak załatwić. Ale jak już mówiłam, to było, odejdę bez załatwionych wszystkich spraw.
Usycham z tęsknoty. Tęsknię za tą zielenią w oczach, za czekoladowymi włosami i kochającym uśmiechem. Przy wrażliwcu chyba staję się wrażliwa. Co ciekawe nawet zaczytuję się głębiej w poezji. Tuwim, Baczyński, Gałczyński...ach, towarzysze. Nie zmienia to faktu, że tęsknię jak szalona. Niby co to są 3 kilometry jak dla mnie to lata świetlne. 10 minut autobusem nr.1 trwa jak podróż na Marsa. I niby czemu tak jest? Ahh pragnę już iść na studia i mieszkać razem, bo ta tęsknota mnie rozwala. Zachowuję się jak napalona małolata, to przykre wiem, ale ja już naprawdę nie mogę.

od wczoraj tylko to kojarzy mi się z Toba

Kochani, wesołych świąt.

niedziela, 25 marca 2012

Troszkę o stanie mojej wiary

Ładna ta wiosna 2012, prawda? Zastanawiam się jak będę ją wspominać za jakiś czas. Chyba powinnam jako czas wzmożonego wysiłku umysłowego, różnych proszków na koncentrację i te wszechobecne oferty szkół wyższych. Zegar cyka a ja się obijam, ale to obijanie jest słodkie. Takie ciepłe lenistwo, błogi odpoczynek. A jedliście już lody? One mi się chyba nigdy nie znudzą. Albo shake z Mc'a w centrum Częstochowy o 23 z przyjaciółmi. Ślicznie. Po ględzę wam teraz troszkę o tym co robiłam w Częstochowie, i tak będzie to związane z wiarą więc oczywiście nikt nie musi czytać do końca. Moje przyjaciółki od jakiegoś czasu wyjeżdżały na "wyprawę" organizowaną przez "braciszków" (należę do parafii prowadzonej przez ojców Franciszkanów, którzy serio nie są typowymi księżmi jakich w naszym dziwnym kraju wielu. Oni są po prostu normalni.) do Częstochowy na spotkania wspólnoty "Mamre", Mówiły, że dzieją się tam dosłownie cuda, ale jak to ja jestem sceptyczna zwłaszcza jeśli chodzi o sprawy wiary. No ale miesiąc temu trochę się "spieprzyło" w moim życiu więc uznałam, że mogłabym się wybrać. Na początku jest msza, katedra zapełnia się wtedy po brzegi. Kolejki do konfesjonałów są  już na kilka godzin przed mszą. A po mszy, ksiądz opiekujący się tą wspólnotą modli się w jakiś szczególny sposób (nie będę opisywać szczegółów) i wtedy niektórzy ludzie upadają, płaczą, śmieją się, krzyczą, warczą... różne zjawiska. Są to ludzie zniewoleni, opętani, obdarzeni darami. Generalnie pierwszy raz gdy tam byłam byłam na wszystko przygotowana i tak bardzo nie odczuwałam strachu, zwłaszcza, że był ze mną K. który był w stanie takim, że myślałam że ucieknie. Wczoraj bałam się bardzo, nie wiem czemu. Nie powinnam się bać, przecież wierzę, po tych spotkaniach wierzę mocno i prawdziwie a i tak strach mnie ogarnął. K. dziękuję, że trzymałaś mnie za rękę- ogromne wsparcie. Po mszy jest przerwa a po przerwie modlitwy wstawiennicze. Polega to na tym, że 2-3 osobowe grupki oznaczone żółtymi chustami modlą się za Ciebie, pomagają. Grupek jest kilkanaście i do każdej ustawia się kolejka. Kolejno podchodzi do nich jedna osoba, chwilkę się rozmawia, głównie o intencjach modlitwy, po czym jest się przez nich otoczonym i się modlicie, Ty cicho, oni głośniej. O. i A. doznają "spoczynku w Duchu Świętym"- to taki upadek, podczas którego nic Ci się nie dzieje. Oni zresztą Cię łapią ale podnieść z podłogi musisz się sam. Ja nie upadłam, chyba za bardzo się boję, ale podczas tej modlitwy czuję się inaczej. Tak, tak bezpiecznie...to jest takie myślenie o niczym, błogi stan, czuć wtedy Boga. Możesz mi wierzyć lub nie ale to nie jest takie zwykłe. Już pół rodziny się ze mną wykłócało, że to jest podstawiane itp. ale czy moja najlepsza przyjaciółka upada sobie bo tak jej się podoba? Że ludzie wtedy płaczą, krzyczą? Różne rzeczy się tam dzieją. Albo niekiedy osoba prowadząca modlitwę ma proroctwo. Też niesamowite zjawisko. Z kolei tata O. który interesuje się takimi sprawami, czyta różne "tajemne" księgi i twierdzi, że to tzw. "psychoza tłumu". Cóż, no nie wiem. Ja wierzę, właśnie te spotkania uświadomiły mi, że coś tam naprawdę jest. Nawet jak patrzy się na tych ludzi ze wspólnoty, widać tą radość z nich promieniującą. To nie jest taki zwykły uśmiech. To uśmiech z miłością. Ja nigdy nie widziałam takich uśmiechów, nigdy. Ja osobiście nie jestem pewna czy chciałabym tak wierzyć, tak mi się wydaje. Oni są przecież zwykli, mają takie problemy jak każdy inny a dodatkowo jeszcze mają siłę dźwigać tyle obowiązków związanych z tym wszystkim. Ja z Częstochowy wracam inna, to jest fakt. Wszystko zawsze się układa, jest pozytywniej. A wszystko przez to, że wierzę.
Opisałam to wszystko bardzo streszczając bo wiem na ten temat dużo więcej. Widziałam i przeżyłam.  Oczywiście zachęcam wszystkich, choć nie sądzę bym przekonała kogokolwiek w tej kwestii, zresztą nie o to mi chodziło.
Od jutra znów mam dzień pierwszy różnych misji:
-odchudzanie, odchudzanie, odchudzanie
-ponowne wybielanie zębów
-nauka!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
- no i może posprzątam w pokoju haha



piątek, 16 marca 2012

Rozdział 2

 Nowa ja, nowy blog. Na początku wyjaśniam tym którzy swego czasu czytywali moje wypociny na bloogu, że zmieniłam portal bo bloog bardzo utrudniał mi życie i przekazywanie uczuć co mocno mnie ograniczało.
A więc jestem! Powrót. Ale czy na pewno? No właśnie nie do końca, bo jestem troszkę inna. W jeden miesiąc moje życie przewróciło się do góry nogami. Niektórzy z was mogą pamiętać moje miłosne perypetie. Cóż, uporałam się z tym i zapłaciłam cenę która niekoniecznie mi doskwiera. Mówiąc ściślej, zostałam oficjalnie odsunięta. Ale to jednak dobrze. Bo być może rzeczywiście byłam zarozumiała, dumna, poważna, chamska, wredna ale teraz widzę, że byłam taka pod wpływem osób które mnie otaczały. Człowiek zawsze przyswaja sobie jakieś nawyki, podejście do świata od środowiska wokół, a ja przyswoiłam cechy/wady (niepotrzebne skreślić) każdego dokładając swój charakterek. A teraz być może tylko tak myślę, że nie jestem już taka "owaka" ale zyskałam dystansu. I więcej dumy. To ja chodzę z głową wysoko bo to ja wygrałam. Siebie wygrałam. Widzę co zmienić, a co pozostawić aby życie miało sens. I stałam się milsza, myślę, że to ewidentne bo nie chce być już tak hermetycznie zamknięta na ludzi niczym pudełko Tupperware. Ale z drugiej strony dla jednych jestem już przegrana a oni sa dla mnie, tu będę tylko i wyłącznie uprzejma i to kiedy trzeba, bo czasem trzeba mieć klasę. A jeśli jej ktoś nie ma to ja się tylko cieszę bo przecież "nie ważne co mówią, ważne, że mówią". Czyli teoretycznie osiągnęłam cel o popularności.
Zraniłam paru ludzi, prawda. Ale nie celowo jak myślą wszyscy. Trzeba było zakończyć tą chorą sytuację do której doprowadziłam nie przewidując skutków. To są właśnie konsekwencje. Widzę kto jest przyjacielem na każdą pogodę, mam czas na naukę, na faceta którego naprawdę kocham i który kocha mnie. I tu chciałabym mu podziękować bo chyba nikt nie byłby tak wyrozumiały jak on w takiej sytuacji. Wziął wszystko dzielnie na klatę, pogodził się z tym w miarę szybko, i darzy mnie niesamowitym uczuciem mimo wszystko. Bo powiedziałam mu wszystko. Niektórzy tego nawet nie widzą co wie on, i pewnie myślą, że dalej jestem tą samą "szmatą" i zbyłam go czymś nie mówiąc prawdy. Ba, i, że potrafię żyć w kłamstwie. Więc, nie. Szczerze potrafiłam przyznać się do winy a teraz mogę się cieszyć. Mam szczęście, prawdziwe szczęście, że nie muszę już szukać samej siebie.
Za miesiąc matura. Uczę się pilnie, nie wysuwam nosa zza książek i śpię przy biurku. A tak serio to nie uczę się prawie w ogóle, ale i tak jak na mnie to spędzam sporo czasu na nauce. Widzę to też w swoich ocenach bo 3 i 4 z matematyki to chyba jakiś dowód. Gorzej jest z polskim. Serio, niczego ale to niczego nie boję się tak jak egzaminu z polskiego. I tu mam niskie wymagania- byle tylko zdać. Bo co z tego, że znam treść lektur, bohaterów itd. jak nie mogę trafić w ten cholerny klucz? No głupota.
I nastąpi w końcu mój upragniony czerwiec i wyjadę w moje górki, usiądę na szczycie, wciągnę powietrze i będę tą dobrą I. . Z wspaniałą przyszłością, jestem o tym przekonana.


P.S. Jeśli zastanawiasz się którego wybrałam to nie będę dłużej trzymać Cię w niepewności. K. Kochany K.