czwartek, 28 czerwca 2012

Ja-pesymistka

Przepraszam za dłuższą przerwę ale potrzebowałam czasu żeby się troszeczkę ogarnąć. Tak właściwie miałam napisać dopiero jutro ale już dłużej nie mogłam się powstrzymywać :D. Jutro wielki dzień- wyniki matur. Szczerze, to przez cały miesiąc miałam to zupełnie gdzieś i nic mnie to nie interesowało, zapomniałam o tym aż do dziś. Niestety to nie moja wina, że na facebooku ktoś urządził sobie wielkie odliczanie do północy, przyjaciele robią w majtki w oczekiwaniu na wyniki a nawet mój K. wstawił sobie stronę z wynikami w ulubione. A ja zaczęłam się przejmować, że poszło wszystko nie tak, że nic mi się nie uda, że nigdzie się nie dostanę i jeszcze rok będę musiała siedzieć w tym brudnym mieście podczas gdy wszyscy moi przyjaciele rozjadą się w różne strony. Ale ja nie będę kolejną osobą sprawdzającą wynik tuż po północy. O 11 pójdę do szkoły i dopiero tam poznam wyniki. A przed snem wyniosę laptopa pod łóżko rodziców żeby mnie nie korciło. Czemu tak? Nie wiem. Pewnie dlatego, że wszyscy sprawdzają wynik o 00:00:01 a ja zawsze muszę być inna.
Możecie trzymać za mnie kciuki Kochani? Byłabym wdzięczna, choć tak wiem, nic już nie zmienię ale przyda mi się wsparcie gdy okaże się, że polskiego nie zdałam(pewnie dlatego, że nie zrozumiałam dobrze tematu), matematyka będzie poniżej moich oczekiwań(a oczekuję ok. 70%), angielski podstawowy na poziomie przedszkolaka a rozszerzony to już w nic nie wierzę bo wiem jak mi poszło. Poza tym WOS niezdany(no bo jak ktoś się nie uczył cały rok i nagle poszedł na egzamin to czego powinien się spodziewać?) i geografia poniżej czegokolwiek.
Napiszę jutro, cześć

wtorek, 5 czerwca 2012

Wszystko sprowadza się do pogody.

 Najlepsze wakacje mojego życia spędzam we wnętrzu własnego pokoju. Nie na dworzu. Nie ze znajomymi. Nie nad morzem, ani nie w górach. W pokoju. Nie mówię, że jest nie miło, wręcz przeciwnie. Też nie jest tak, że nie mam kontaktu z ludźmi bo codziennie się z kimś widzę, ale to nie są spotkania takiego typu jakich oczekiwałabym od wakacji. Przyznam szczerze, że wszystko psuje ta głupkowata pogoda. No, coś mnie bierze jak patrze co się dzieje za oknem od kilku dni, ale już prawdziwą chorobę sprowadzają na mnie prognozy pogody. To jest czerwiec cholera, nie wrzesień!!!


To oczywiście jest prognoza dla mojego miasta więc nie radzę się sugerować, chociaż w sumie? W końcu mieszkam "niemalże" w centrum kraju a jak wiadomo w środku ... no właśnie. Więc proszę się nie sugerować.

Więc moje wakacje w pokoju mijają całkiem nieźle. Od wczoraj staram się naprawdę motywować do życia. Wstawanie o 12 było męczące więc przestawiłam się(przestawiam się) na 7:30, o 8 wychodzę biegać- choć i to idzie mi żałośnie, ale to 2 dzień wiec nie spodziewajmy się cudów. Tak serio to muszę zadzwonić do starego przyjaciela M. bo chyba tylko on się nadaje na kompana to biegów, ale zrobię to po powrocie z Zakopanego. Ciekawe czy w ogóle zechce biegać rano? W sumie mogłabym się poświęcić i biegać też wieczorem, 2 razy dziennie tylko problem jest to, że mnie cholernie często nie ma wieczorami. Może jakoś uda się to rozwiązać. Jak już wrócę z żałosnych biegów, pełna pogardy dla samo-motywacji i braku sił to od razu jem. Mleko i płatki fitness, muszę się przekonać do otrębów owsianych, ale sama nie wiem. Chyba zaczęłam to jeść tylko ze względu na zawartość błonnika i domniemanych cudów. Później się myję i się lenię, nie mogę się zmotywować do ćwiczeń, potrzebuje chyba lepszej pogody, żeby się zmotywować bo chyba jednak depresja mnie dopada. Przeklinam też na rumianek który stosuje od 2-ch tygodni a i tak guzik mi rozjaśniło te głupie kłaki. Zaczęłam w ogóle do nich mówić błagając by szybciej rosły. Wczoraj również przemawiałam do odkurzacza, którym obiłam się o kilka ścian, kanciaste ze mnie dziecko. Mówiłam też do pająka, że jest... że się go boję, tak to ujmijmy, po czym wciągnęłam go odkurzaczem niczym w starym filmie o pogromcach duchów. A do rodziców zawsze mówię jak do ściany ale chyba taki urok rodziców którzy nawiasem mówiąc kupili mi wczoraj długo proszone nowe rolki. Tak je chciałam, tak się napalałam, a jak już mam to leżą na dole w pokoju sportowym i czekają. Na pogodę oczywiście.


Poza tym wpadłam w manię czytania. Przez cały rok nie miałam w ogóle czasu na żadną książkę, więc teraz czytam 3 naraz. Po raz kolejny wróciłam do "Pottera"- bardzo go kocham. Jest jeszcze "Zośka i Parasol" czyli historia dwóch batalionów napisana przez Aleksandra Kamińskiego, autora również ukochanych "Kamieni na szaniec". Ale jednak wstrzymałam się troszkę z tą lekturą na rzecz kolejnej której chciałabym poświęcić troszkę więcej czasu.

Jest to mianowicie książka która mnie jakoś specjalnie nie pociąga, ani nie rajcuje, no ale jest coś w niej takiego, że chcę ją przeczytać. "Jeden dzień" to już chyba dramat, błyskotliwy. Wcześniej obejrzałam w postaci filmu (z cudowną jak zwykle Anne Hathaway). Spodobał mi się ale mnie nie porwał, podobnie jak to robi książka.
 Muszę też przyznać, że adaptacja jest bardzo wierna oryginałowi. Więc o tyle, że mnie film się spodobał to K. totalnie się zakochał, właśnie do tego stanu, że MUSIAŁ kupić książkę. Film zrobił na nim wrażenie, książka doprowadziła go do łez. Mój chłopak jest wrażliwy, czasem jest mi tak głupio, że on wzrusza się milion razy szybciej niż ja, przecież to właśnie JA powinnam być tą bardziej delikatną. Psikus przeznaczenia. Ale wracając książka jest dobra. Polecam, mimo że jest o miłości, a ja raczej nie gustuję w takiej tematyce, ale jest naprawdę dobra. Polecam też film, może też trochę ze względu na Anne którą ubóstwiam.

   
 











Czytasz coś obecnie? Bo mi powoli kończą się lektury więc szukam jakiś ciekawych pozycji. Dziś z pewnością skończę "Jeden dzień", jutro "Zośkę...", "Pottera" w przeciągu tygodnia. Także trzeba już myśleć jaką książkę połknąć. Choć, być może poprawi się pogoda i nie będzie tyle czasu na czytanie.

W poniedziałek miałam się wybrać z K. do Zakopanego, ale chyba trzeba będzie to przełożyć(znów!). Zapowiadają burze...