niedziela, 25 marca 2012

Troszkę o stanie mojej wiary

Ładna ta wiosna 2012, prawda? Zastanawiam się jak będę ją wspominać za jakiś czas. Chyba powinnam jako czas wzmożonego wysiłku umysłowego, różnych proszków na koncentrację i te wszechobecne oferty szkół wyższych. Zegar cyka a ja się obijam, ale to obijanie jest słodkie. Takie ciepłe lenistwo, błogi odpoczynek. A jedliście już lody? One mi się chyba nigdy nie znudzą. Albo shake z Mc'a w centrum Częstochowy o 23 z przyjaciółmi. Ślicznie. Po ględzę wam teraz troszkę o tym co robiłam w Częstochowie, i tak będzie to związane z wiarą więc oczywiście nikt nie musi czytać do końca. Moje przyjaciółki od jakiegoś czasu wyjeżdżały na "wyprawę" organizowaną przez "braciszków" (należę do parafii prowadzonej przez ojców Franciszkanów, którzy serio nie są typowymi księżmi jakich w naszym dziwnym kraju wielu. Oni są po prostu normalni.) do Częstochowy na spotkania wspólnoty "Mamre", Mówiły, że dzieją się tam dosłownie cuda, ale jak to ja jestem sceptyczna zwłaszcza jeśli chodzi o sprawy wiary. No ale miesiąc temu trochę się "spieprzyło" w moim życiu więc uznałam, że mogłabym się wybrać. Na początku jest msza, katedra zapełnia się wtedy po brzegi. Kolejki do konfesjonałów są  już na kilka godzin przed mszą. A po mszy, ksiądz opiekujący się tą wspólnotą modli się w jakiś szczególny sposób (nie będę opisywać szczegółów) i wtedy niektórzy ludzie upadają, płaczą, śmieją się, krzyczą, warczą... różne zjawiska. Są to ludzie zniewoleni, opętani, obdarzeni darami. Generalnie pierwszy raz gdy tam byłam byłam na wszystko przygotowana i tak bardzo nie odczuwałam strachu, zwłaszcza, że był ze mną K. który był w stanie takim, że myślałam że ucieknie. Wczoraj bałam się bardzo, nie wiem czemu. Nie powinnam się bać, przecież wierzę, po tych spotkaniach wierzę mocno i prawdziwie a i tak strach mnie ogarnął. K. dziękuję, że trzymałaś mnie za rękę- ogromne wsparcie. Po mszy jest przerwa a po przerwie modlitwy wstawiennicze. Polega to na tym, że 2-3 osobowe grupki oznaczone żółtymi chustami modlą się za Ciebie, pomagają. Grupek jest kilkanaście i do każdej ustawia się kolejka. Kolejno podchodzi do nich jedna osoba, chwilkę się rozmawia, głównie o intencjach modlitwy, po czym jest się przez nich otoczonym i się modlicie, Ty cicho, oni głośniej. O. i A. doznają "spoczynku w Duchu Świętym"- to taki upadek, podczas którego nic Ci się nie dzieje. Oni zresztą Cię łapią ale podnieść z podłogi musisz się sam. Ja nie upadłam, chyba za bardzo się boję, ale podczas tej modlitwy czuję się inaczej. Tak, tak bezpiecznie...to jest takie myślenie o niczym, błogi stan, czuć wtedy Boga. Możesz mi wierzyć lub nie ale to nie jest takie zwykłe. Już pół rodziny się ze mną wykłócało, że to jest podstawiane itp. ale czy moja najlepsza przyjaciółka upada sobie bo tak jej się podoba? Że ludzie wtedy płaczą, krzyczą? Różne rzeczy się tam dzieją. Albo niekiedy osoba prowadząca modlitwę ma proroctwo. Też niesamowite zjawisko. Z kolei tata O. który interesuje się takimi sprawami, czyta różne "tajemne" księgi i twierdzi, że to tzw. "psychoza tłumu". Cóż, no nie wiem. Ja wierzę, właśnie te spotkania uświadomiły mi, że coś tam naprawdę jest. Nawet jak patrzy się na tych ludzi ze wspólnoty, widać tą radość z nich promieniującą. To nie jest taki zwykły uśmiech. To uśmiech z miłością. Ja nigdy nie widziałam takich uśmiechów, nigdy. Ja osobiście nie jestem pewna czy chciałabym tak wierzyć, tak mi się wydaje. Oni są przecież zwykli, mają takie problemy jak każdy inny a dodatkowo jeszcze mają siłę dźwigać tyle obowiązków związanych z tym wszystkim. Ja z Częstochowy wracam inna, to jest fakt. Wszystko zawsze się układa, jest pozytywniej. A wszystko przez to, że wierzę.
Opisałam to wszystko bardzo streszczając bo wiem na ten temat dużo więcej. Widziałam i przeżyłam.  Oczywiście zachęcam wszystkich, choć nie sądzę bym przekonała kogokolwiek w tej kwestii, zresztą nie o to mi chodziło.
Od jutra znów mam dzień pierwszy różnych misji:
-odchudzanie, odchudzanie, odchudzanie
-ponowne wybielanie zębów
-nauka!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
- no i może posprzątam w pokoju haha



piątek, 16 marca 2012

Rozdział 2

 Nowa ja, nowy blog. Na początku wyjaśniam tym którzy swego czasu czytywali moje wypociny na bloogu, że zmieniłam portal bo bloog bardzo utrudniał mi życie i przekazywanie uczuć co mocno mnie ograniczało.
A więc jestem! Powrót. Ale czy na pewno? No właśnie nie do końca, bo jestem troszkę inna. W jeden miesiąc moje życie przewróciło się do góry nogami. Niektórzy z was mogą pamiętać moje miłosne perypetie. Cóż, uporałam się z tym i zapłaciłam cenę która niekoniecznie mi doskwiera. Mówiąc ściślej, zostałam oficjalnie odsunięta. Ale to jednak dobrze. Bo być może rzeczywiście byłam zarozumiała, dumna, poważna, chamska, wredna ale teraz widzę, że byłam taka pod wpływem osób które mnie otaczały. Człowiek zawsze przyswaja sobie jakieś nawyki, podejście do świata od środowiska wokół, a ja przyswoiłam cechy/wady (niepotrzebne skreślić) każdego dokładając swój charakterek. A teraz być może tylko tak myślę, że nie jestem już taka "owaka" ale zyskałam dystansu. I więcej dumy. To ja chodzę z głową wysoko bo to ja wygrałam. Siebie wygrałam. Widzę co zmienić, a co pozostawić aby życie miało sens. I stałam się milsza, myślę, że to ewidentne bo nie chce być już tak hermetycznie zamknięta na ludzi niczym pudełko Tupperware. Ale z drugiej strony dla jednych jestem już przegrana a oni sa dla mnie, tu będę tylko i wyłącznie uprzejma i to kiedy trzeba, bo czasem trzeba mieć klasę. A jeśli jej ktoś nie ma to ja się tylko cieszę bo przecież "nie ważne co mówią, ważne, że mówią". Czyli teoretycznie osiągnęłam cel o popularności.
Zraniłam paru ludzi, prawda. Ale nie celowo jak myślą wszyscy. Trzeba było zakończyć tą chorą sytuację do której doprowadziłam nie przewidując skutków. To są właśnie konsekwencje. Widzę kto jest przyjacielem na każdą pogodę, mam czas na naukę, na faceta którego naprawdę kocham i który kocha mnie. I tu chciałabym mu podziękować bo chyba nikt nie byłby tak wyrozumiały jak on w takiej sytuacji. Wziął wszystko dzielnie na klatę, pogodził się z tym w miarę szybko, i darzy mnie niesamowitym uczuciem mimo wszystko. Bo powiedziałam mu wszystko. Niektórzy tego nawet nie widzą co wie on, i pewnie myślą, że dalej jestem tą samą "szmatą" i zbyłam go czymś nie mówiąc prawdy. Ba, i, że potrafię żyć w kłamstwie. Więc, nie. Szczerze potrafiłam przyznać się do winy a teraz mogę się cieszyć. Mam szczęście, prawdziwe szczęście, że nie muszę już szukać samej siebie.
Za miesiąc matura. Uczę się pilnie, nie wysuwam nosa zza książek i śpię przy biurku. A tak serio to nie uczę się prawie w ogóle, ale i tak jak na mnie to spędzam sporo czasu na nauce. Widzę to też w swoich ocenach bo 3 i 4 z matematyki to chyba jakiś dowód. Gorzej jest z polskim. Serio, niczego ale to niczego nie boję się tak jak egzaminu z polskiego. I tu mam niskie wymagania- byle tylko zdać. Bo co z tego, że znam treść lektur, bohaterów itd. jak nie mogę trafić w ten cholerny klucz? No głupota.
I nastąpi w końcu mój upragniony czerwiec i wyjadę w moje górki, usiądę na szczycie, wciągnę powietrze i będę tą dobrą I. . Z wspaniałą przyszłością, jestem o tym przekonana.


P.S. Jeśli zastanawiasz się którego wybrałam to nie będę dłużej trzymać Cię w niepewności. K. Kochany K.