Na prawdę strasznie długo nosiłam się żeby tu coś napisać. Myślę, że będzie to jeden z bardziej osobistych wpisów do tej pory. Czuję się tak jakoś samotnie ostatnio, powinnam więc trochę spraw tu wylać bo nie wiem czy dodźwigam to daleko.
Ostatni wpis. Ten o zazdrości. Nie wiedziałam, że piszę prawdę, że to co piszę jest tym co poczuję za zaledwie kilka godzin. Ot tak napisałam sobie z samotności i z tęsknoty i z wiedzy, że mój K. jest w klubie. W sumie nie zrobił nic strasznego ale nie postarał się też abym ja nie cierpiała. A ja cierpię z byle czego, od razu... znalazłam jego zdjęcie z jakąś dziewczyną jak tańczą. Dziwnie. Ona z przodu, on tuż za nią...trzyma ją za biodro albo za dupę, część zdjęcia była zasłonięta. Cudnie. Poczułam się jak gówno. ale nie płakałam aż do momentu kiedy wrócił z Lublina, dopóki na niego nie spojrzałam...nie mogłam na niego patrzeć. Na niego, którego wciąż tak cholernie kocham a który każe mi tak cholernie cierpieć. Jak już lało się ze mnie jak z fontanny i powiedziałam wszystko...myślę, że jego to zdruzgotało bardziej. Chyba zrozumiał, że możemy czegoś takiego więcej nie przetrwać. Że mnie się nie krzywdzi. Zrozumiał, że to było głupie. Że ten głupi taniec mógł popsuć coś co jest najwspanialsze w jego życiu...
a dziś się godziliśmy. Głośno i wspaniale.
Ale nawet dla takiego godzenia się nie chcę już tak cholernie cierpieć. NIGDY
Ale jakoś tak czuję się ostatnio beznadziejnie. Mam wrażenie, że świat jest tak cholernie płytki. Rodzimy się, żyjemy i umieramy. Nic się nie dzieje ciekawego. Czy jesteś szarym człowiekiem czy bogatą gwiazdą, to wszystko jest takie płyciutkie. Nie dostrzegam wartości takich jak przyjaźń, miłość. Nie dostrzegam emocji jak jakieś szaleństwo, żadnej fajności. Tak jakoś zajebiście do dupy mi tej jesieni. I ja jestem taka zajebiście do dupy. Grubas jakiś brzydki, nic ciekawego a chce nie wiadomo co. Chciałabym wszystko zmieniać od tak. Żeby było teraz. Zaraz. Boże! Ja też jestem płytka!
I myślałam ostatnio o marzeniach. O czym marzę? Sama właściwie nie wiem. W sumie łączę wszystko z utratą wagi i piękną sylwetką. Jak ćwiczę to myślę sobie, że kiedyś wraz z moim pięknym, jędrnym ciałem zrobię sobie wspaniałą, czarno-białą sesję nago. Przecież nauczę się kiedyś tańczyć na rurze.
A pozatym? Marzę o niewielkim domku w stylu zakopiańskim... z kamiennym kominkiem, z wieloma dodatkami prosto z moich gór. Marzę o dwójce dzieci, Jasiu i Hani. O wspaniałym mężczyźnie u mojego boku. I ten nasz dom... zawsze pełen ludzi, trochę taki dom otwarty. Gdzie każdy bliski może przyjść bez żadnego zaproszenia, takie swojego rodzaju centrum towarzyskie. I duży ogród. Koniecznie. Ale z przewagę trawy gdyż ogrodnictwo jest zdecydowanie nie dla mnie.
I praca. Zgodna z wymarzonym zawodem, zarobki godne wykonywanej profesji.
To wszystko to taki pikuś moich marzeń. A marzę o tak wielu, wielu rzeczach...
ooo zapomniałam o podróżach.
Taka tam się galeria zrobiła, ale tak jakoś ostatnio oglądam tyyyle obrazków próbując jakoś zainspirować się do wszystkiego a już totalnie do ćwiczeń. Cieszą mnie jakoś.
i zapraszam na mojego fotobloga, na którego codziennie wrzucam mój jadłospis:):) Bardzo ciekawa sprawa